Pobudka 6.30 – dziś wyprawa na Chiński Mur. O 7 śniadanie.. dziś europejskie, kosztuje 20Y, jest duże i syte.. bardzo smaczne. Próbujemy wiele, ale nie dajemy rady wszystkiego. Najedzone wyruszamy na wyprawę życia. Autobus czeka przy głównej ulicy. Jedziemy długo przez miasto, zbierając turystów z różnych hoteli. Podróż trwa bardzo długo, jesteśmy na miejscu ok. 12. Pogoda jest.. no chińska.. duża wilgotność.. niebo bezchmurne, ale słońce przebija się przez poduchę wilgotności.
Jedziemy do Jinshanling – wybrałyśmy to miejsce, bo nie ma tu tłumów turystów, a trasa jest dość ciężka. Praktycznie można podziwiać mur w jego oryginalnym kształcie.
Wreszcie zaczynają się góry. Zalesione, pokryte dzikim winem skały, a wszechobecna mgła dodaje niesamowitej tajemniczości wszystkiemu.. czuję się jak przed wiekami.. Droga serpentynowa.. z daleka widać wieżyczki chińskiego muru na szczytach gór. Dojeżdżamy do początku trasy. Stąd ruszamy o 11.40, a za 4 godziny odjazd naszego autokaru z Simatai. Mamy do przejścia 10 km i 30 wieżyczek. Trasa po schodach w dół i stromo w górę .. potem odwrotnie. Od początku przyczepiają się do nas jakieś skośnookie, dwie „dusze” miejscowe, jak zresztą to każdej osoby czy pary z naszej grupy. Słońce zamglone.. i góry giną we mgle. Jest parno i duszno.. po 4 wieżyczkach już czujemy zmęczenie ..jeszcze tylko 26!!!. Zmęczenie .. wyznaczamy sobie pierwsze zadania i nagrody. Po ósmej wieży pijemy wodę. Po trzynastej - chusteczki odświeżające. Z różnych zakamarków wydobywają się tubylcy.. oferują lodowate napoje. Nasze „przyssawki” nie dają się odgonić…są cały czas z nami.. na dobre czy złe. Bardzo chcą być użyteczni.. zaprzyjaźnić się.. wachlują, podają rękę.. pokazują właściwą drogę. Nie tylko my mamy ich na karku.. praktycznie każda osoba ma swojego „anioła stróża”. Idziemy.. pot zalewa oczy.. tu nie ma przesady.. teraz już wiem, co znaczy to pojęcie. Krople słonego potu dostają się do oczu.. szczypią, nic nie można widzieć, trzeba się zatrzymać, przetrzeć oczy.. wytrzeć czoło i jakiś czas można iść dalej.. aż znowu pot zaleje oczy. Po 15 wieżyczkach spryskujemy twarze wodą w aerozolu…co za przyjemność…. Niektóre wieże są bardzo mocno zniszczone.. niektóre mają zerwane podejścia …to ma już 450 lat!!!. Wysiłek wielki, ale widoki i satysfakcja na całe życie. Wokół bujna roślinność.. górzyście .. niezwykle…. I właściwie czujemy, że jesteśmy tylko my.. 30-osobowa wycieczka jakoś się rozeszła, każdy ma swoje tempo… Przerwy robimy krótkie, czasu nie ma za wiele. Na najwyższej wieży tubylcy opuszczają nas. Proszą nas byśmy kupili u nich koszulki… trochę się targujemy i kupujemy.. za 70 Y za 2 szt. Dalej można było kupić za 30Y obie... ale nie żałujemy… w ich towarzystwie było nam miło .. i bezpiecznie.. Koszulki są oczywiście z napisem „Zdobyłam Wielki Mur”.
Jest ciężko, coraz ciężej.... Mama ledwo zipie, ale zipie.... Potem już tylko trzy wieże, dwie.... mostek, a potem niestety znów stromo do góry...