Jedziemy do parku narodowego, a właściwie chyba Obszary Chronionego Tereldż. Droga asfaltowa prowadzi prawie do samego rezerwatu. Zatrzymujemy się przy oovo... miejsce święte.. kamienny kopiec usypany na wzgórzu.. Obchodzimy go 3 razy, zgodnie z tym, co mówi nam kierowca i co sam robi... dorzucamy swoje kamyczki. Za szybą step.. stada koni…krów… wielbłądy…. Dojeżdżamy do doliny. Widoki pocztówkowe.. o takim miejscu marzyłam.. i to miejsce myśląc o Mongolii będę miała we wspomnieniach. Wysiadamy.. wędrujemy.. przyglądamy się przyrodzie ..upajamy się chwilą.. robimy zdjęcia. Łąki pełne kwiatów.. takich egzotycznych dla nas.. Jedziemy dalej…teraz już zaczęły się prawdziwe bezdroża…step.. droga się skończyła.. Dojeżdżamy do wioski.. zatrzymujemy się w okolicach brodu przez rzekę. Kamienne koryto rzeki ma linię brzegowa płaską .. rzeka wije się po równinie. Przez ten bród przejeżdżają wyprawy konne.. i auta terenowe. Mongolski przewodnik na plecach przenosi jakąś turystkę z plecakiem.. Przejeżdżają mongolscy jeźdźcy.. młodzi chłopcy w tradycyjnych strojach.. wspaniale się prezentują .. spod końskich kopyt wybijają fontanny kropel. To też widok niezapomniany…
Nasza trasa wiedzie do następnego parku narodowego… przy miasteczku Zuunmood. Zwiedzamy małe muzeum przyrodnicze i świątynię – obok ruiny zniszczonych przez komunistów innych świątyń. Stąd jedziemy do Zuunmood, gdzie nocujemy gościnnie w jurcie. Ale nie mają tu koni. Mały 8-letni chłopiec, wnuczek gospodyni, świetnie mówi po rosyjsku i angielsku i teraz on jest naszym przewodnikiem. Jedziemy z nim samochodem w poszukiwaniu konia do jazdy. Zajechałyśmy do jurt pasterskich na stepie. Dopiero w trzeciej załatwili nam konia na godziną przejażdżkę. Zostaliśmy zaproszeni do jurty. Znałyśmy obyczaj poruszania się po jurcie i ich kulturę. Poczęstowano nas kawałkami suszonego sera.. słonawy smak, ale smaczne. Po konia ktoś pojechał na step. Koń został osiodłany i na tradycyjnym mongolskim drewnianym siodle próbowałyśmy swoich umiejętności. Koń wspaniały, mądry.. pokochałyśmy te konie i już marzy się nam wyprawa konna w krainie mongolskiej…. Wracamy do naszej jurty, bo zbliża się wieczór. Na kolację dostajemy wspaniałą zupę ziemniaczaną i buudze – knedle z mięsem gotowane na parze.. pyszne .. W jurcie jest bardzo goraco.. zostało napalone w piecyku. Nie wiemy czy wypada otworzyć drzwi, więc cierpimy. W nocy robi się bardzo chłodno.. chyba się przeziębimy..
20.08.2006. niedziela
Wstajemy o 8. Na śniadanie zupa mleczna, chleb z dżemem. Dziękujemy za gościnę, dajemy małe souveniry i wędrujemy przez miasto na przystanek marszrutki. To stolica ajmaku (regionu).. a wygląda jak okropna wiocha. W centrum parę domów murowanych, no i stacja autobusowa.. ale i krowy sobie wędrują w te i z powrotem.. Przejazd do stolicy trwa ok. 1 godz.